Wojna makowa, Rebecca F. Kuang

Nie jesteś odważna, jesteś po prostu durna.- Szanowny Pan Nauczyciel Jiang do Rin

Szanowny Panie Nauczycielu Jiang, dziękuję. Idealnie podsumował Pan główną bohaterkę, więc ja już nie muszę. Jedna z głowy.

Mogłabym zatem do woli pastwić się nad resztą towarzystwa, ale zanim zacznę psioczyć bez opamiętania, chyba wypada choć nadmienić o czym Wojna makowa w ogóle jest. Ano o wojnie w China... znaczy w Cesarstwie Nikan oraz o życiu, przygodach i drodze na szczyt (głupoty) nastoletniej Fang Runin, w skrócie Rin. Mamy więc tę Rin, sierotę wojenną, na mocy jakiegoś dekretu adoptowaną przez nielegalnych dealerów opium, która cierpi katusze i marzy, by los swój podły odmienić, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że jej ciotka chce ją wydać za mąż za jakiegoś starego dziada. Co tu zrobić? Jak uciec? Cóż, tak jak robią to wszyscy młodzi teraz – iść na studia. Niestety, Rin nie ma lekko, musi zdać bardzo trudny egzamin, żeby w ogóle o tym myśleć. Oczywiście go zdaje, jedzie do Sinegardu do akademii wojskowej i... napotyka nowe przeciwności losu (między innymi pod postacią swego przyszłego arcywroga oraz drzemiących w niej niebezpiecznych mocy), którym musi stawić czoła. Zawsze pod górkę. Zawsze.

I żeby nie było nieporozumień - po Wojnę makową sięgnęłam, żeby mieć jakieś lekkie słuchadło do dziergania, nie spodziewałam się, że powali mnie na kolana. Muszę natomiast przyznać, że w pewnym sensie powaliła – w którymś momencie przespałam chyba z pół godziny. Dosłownie. I to nie dlatego, że książka była przeczytana źle, była przeczytana naprawdę dobrze. Wymowa nazw własnych nie boli ani lektorki, ani słuchaczki a bohaterowie dzięki interpretacji nabierają minimum kolorów. Dla mnie lektorka tę książkę uratowała. Dziękuję, Pani Paulino.

Niestety, fabuły nie uratuje nawet najlepszy lektor, a tu mamy właśnie przypadek fabuły, z którą zawsze mam problem. Dzieje się dużo. Bardzo dużo. Wręcz za dużo. Czasami miałam wrażenie, że autorka chciała upchnąć w tę książkę dosłownie wszystko, przez co trudno skupić się na wydarzeniach a z biegiem czasu przestają być interesujące na tyle, żeby w ogóle zwracać na nie uwagę. Z samym upływem czasu też mam problem, bo był tak słabo zaznaczony, że przez jakieś dwie trzecie tomu zupełnie go nie zauważałam, po czym nagle okazało się, że minęło kilka lat. Niespodzianka. Na dłuższą metę to męczące, zwłaszcza w tworze tak obszernym. Myślę, że rozbicie go na mniejsze tomy wyszłoby fabule na dobre.

Postaciom też, bo większość z nich jest mi tak bardzo obojętna, że nawet nie chce mi się przypominać sobie ich imion, skupię się na tych kilku, których istnienie w ogóle zauważyłam, chyba tylko dlatego, że są do bólu typowe. Mamy zatem pięknego i mrocznego Altana, który jest piękny i mroczny. I, jak można się domyślić, ważny. Jest Nezha, wspomniany już arcywróg Rin, który ubiłby ją na miejscu (zresztą ona jego też), gdyby to tylko było legalne. Bogaty, ale dobry Kitaj, który mimo pochodzenia Rin, zostaje jej przyjacielem. Nauczyciel Jiang, który chyba w założeniu miał być tym ekscentrycznym mentorem głównej bohaterki, a dla mnie został zwykłym dziwakiem, na dodatek migającym się od wykonywania swojej pracy, czyli prowadzenia zajęć. Później poznajemy jeszcze grupkę obdarzonych specjalnymi mocami ziomeczków, których też w sumie nikt nie lubi, ale przy brakach kadrowych na wojnie to w sumie się nadadzą. I ci wszyscy ludzie pojawiają się i znikają, inni też pojawiają się i znikają, w efekcie czego niezwykle trudno się do kogokolwiek przywiązać, bo żaden nie dostał na tyle dużo czasu, żeby go poznać i wykształcić jakąś więź.

Na koniec, żeby nie było, że do wszystkiego podchodzę negatywnie, mamy narkotyki, które mimo że nielegalne, są dostępne na wyciągnięcie ręki. I brutalnie nazywane narkotykami, żadnych eufemizmów. To akurat było dość ciekawe, zwykle szamani nie biorą tak po prostu narkotyków, raczej popijają jakieś napoje widzeń, esencje snów albo pogryzają magiczne korzonki. A tu nie. I to jest nawet w pewnym sensie zabawne.

Podsumowując, mimo wszystko bawiłam się przednio. Naprawdę! Nie powiem, że Wojna makowa mi się podobała, bo nie podobała mi się wręcz bardzo a moich żali ze szczegółami wysłuchiwała na bieżąco moja współcierpiętnica (pozdróweczki!), czułam natomiast jakąś perwersyjną przyjemność, zastanawiając się, co tam się dalej jeszcze od... tenteguje. Kolejnych tomów też posłucham. Kiedyś. 

____________________

Tytuł oryginału: The Poppy War

Czyta: Paulina Holtz

Tłumaczenie: Grzegorz Komerski

Wydawca: Fabryka Słów

Długość: 19h 23 min.

Komentarze