Czerwony Lotos, Arkady Saulski

Czerwony Lotos przesłuchałam już jakoś z miesiąc temu, ale zupełnie nie potrafiłam zebrać się w sobie, żeby coś o nim napisać. Ewidentnie nawet moje wewnętrzne fu stawiało opór. Ale nie ma lekko, trzeba spiąć poślady, zebrać myśli, mieć spokój. W podsumowaniu kwietnia na Instagramie napisałam o tej książce krótko – lepsza niż się spodziewałam. I tak właśnie jest, natomiast oczekiwania miałam naprawdę bardzo niskie, więc trudno było im nie sprostać...

Według opisu książki główny bohater, Kentaro, jest Duchem, wojownikiem specjalnie wyszkolonym do jednego celu – ochrony swej pani, Czerwonego Lotosu, nieśmiertelnej. Zawiódł, dostał drugą szansę i... I w sumie niewiele. Kentaro jest tak nudny, że bardziej interesowały mnie losy chyba każdej innej postaci. Nawet Babki. Jedyne, co w związku z Kentaro było pokazane dobrze, to że narzędzie potrzebuje kogoś, kto będzie nim władał, bo samo nawet nie wstanie ze stosu trupów. A niechby tam zgnił. Może dostalibyśmy więcej Akinobu i fabuła zrobiłaby się ciekawsza.

Przez sporą część książki towarzyszymy Kentaro w jego drodze ku, powiedzmy, zemście. Choć nie do końca jestem pewna, za co konkretnie się mścił. Czy za to, co spotkało go na początku? A może za wydarzenia, które nastąpiły później? Może za wszystko po trochu? Czy on w ogóle chciał się mścić? Czy po prostu poniosła go fabuła? Tak, w kwestii motywacji naszego protagonisty mam więcej pytań niż odpowiedzi.

Walka finałowa (musiała być walka finałowa) od razu skojarzyła mi się z walką z bossem z jakiejś gry z gatunku „idę i siekę wszystko na mej drodze”. A ja nawet nie jestem graczem, ja dla rozrywki dziergam zwierzątka, więc jeśli taki był zamiar autora, to brawo, jeśli nie, to znów coś nie wyszło. Walka, tak swoją drogą, była nudna i zdecydowanie za szybko się skończyła.

Ale nawet nie fabuła czy ten nieszczęsny Duch tak bardzo mnie drażniły podczas słuchania. Było coś gorszego. Znacznie gorszego. A mianowicie - wręcz na siłę i na każdym kroku wpychana japońskość.

Mamy zatem Nippon, który jest inspirowany Japonią, ale wcale nią nie jest, choć nazywa się Japonia, z tym że nie po polsku, a po japońsku. Mamy japońską parę bóstw-stwórców, którym autor nie wiedzieć czemu zamienił płeć i wyspy Nipponu stworzył Izanami (w tym momencie aż wstałam po Tubielewiczową, wątpiąc we własną pamięć, ale Izanami wciąż jest kobietą, mogę spać spokojnie). Biorę poprawkę na to, że jest to zabieg celowy, natomiast mam jedno pytanie - po co to? Aczkolwiek jeśli znajdę sensowne uzasadnienie w kolejnych częściach, to oczywiście będę się kajać.

Dalej, imiona niektórych postaci i bóstw: Czerwony Koń Akai Uma (gdzie akai uma to dosłownie czerwony koń), Siwy Pies Inu (gdzie inu znaczy pies), jest Akai Hebi, który nie pamiętam już czy został przetłumaczony, ale który jest oczywiście rudy (no bo skoro akai, to jaki ma być?).

Mamy też oczywiście japońską broń, co samo w sobie jest w porządku i pasuje do tematyki powieści, ale gdy co chwilę słuchałam o katanie, wakizashi czy kyoketsu-shōge, to zamiast się tym cieszyć, czekałam aż ktoś wyciągnie zanpakutō tylko po to, żeby dodać kolejne japońskie słowo do kolekcji.

No i na koniec moje ulubione: URAGIRIMONO NO SHI, ŚMIERĆ ZDRAJCOM, czyli wciskanie japońskiego do wypowiedzi postaci. Wychodzi więc na to, że panowie na polu bitwy krzyczą w dwóch językach, bo zakładam, że skoro wydarzenia rozgrywają się w Nipponie, to język ichniejszy domyślnie zapisywany jest po polsku, zatem w tym wypadku japoński byłby, przynajmniej według mojej logiki, językiem obcym. Choć te japońskojęzyczne wtrącenia występują pewnie po to, żebyśmy nie zapomnieli, że jesteśmy w Nipponie, który nie jest Japonią, ale nazywa się Japonią i ludzie tam mówią po japońsku (a to pewnie też nie jest japoński, tylko nippoński, bo Nippon nie jest Japonią).

To naprawdę można zrobić zgrabniej, nie muszę w co drugim akapicie dostawać językiem prosto w twarz, żeby poczuć klimat.

Zanim przejdę do lektora, konieczne będzie krótkie wprowadzenie, jak właściwie słucham książek. Otóż zwykle przyspieszam. Niewielu lektorów odpowiada mi tempem czytania. Natomiast słuchać na przyspieszeniu wyższym niż 1.1 zdarzyło mi się pierwszy raz. Tak. Lektor czytał tekst tak wolno, wymawiając każde słowo z takim namaszczeniem, że aby nie zasnąć w połowie zdania, konieczne było przyspieszenie 1.3. I wtedy cała interpretacja zaczęła mieć sens i całkiem dobrze komponowała się z treścią. Szczerze mówiąc, przez chwilę zastanawiałam się, czy to lektor rzeczywiście czyta aż tak wolno, czy po prostu coś nie wyszło przy realizacji audiobooka i już tak zostało...

Ale, ale! Niby lepsza niż się spodziewałam a znów tylko psioczę? I to nawet na lektora? A no tak, wolę najpierw wylać żale a potem skupić się na aspektach pozytywnych, bo – jak zawsze – bawiłam się przednio.

O ile Kentaro, jak już wspomniałam, mógłby dla mnie nie istnieć, tak miejsce w moim sercu od razu zdobył Akinobu, dzieciak pochodzący z rodziny, której życie nie rozpieszczało, ale zawsze dbającej o siebie nawzajem. Młody był, ale wiedział, czego chce. Nie zawsze mógł, ale wiedział. Akinobu został moim ulubieńcem i zawsze czekałam aż znów się pojawi.

Zainteresowała mnie też historia Nobunagi, głównego „złego”. Ale właśnie – czy był tak po prostu zły? Czy tylko wybrał złe metody dążenia do wyższego dobra? Lubię postacie, które nie są jednoznacznie określone, lubię poznawać ich motywacje, ich życie. Pod tym względem Nobunaga ma zdecydowaną przewagę nad Kentaro – wiem o nim na tyle dużo, żeby go w pewnym stopniu zrozumieć. I przez to jest mi bliższy.

Poza tym, jako że rzecz rozgrywa się w czasie wojny, zostałam w pełni usatysfakcjonowana ilością lejącej się krwi, obcinanych kończyn oraz latających flaków. Akurat to wyglądało dokładnie tak, jak się spodziewałam. Opisy większości walk były dynamiczne a ich długość mieściła się w granicach mojej tolerancji, więc słuchało się przyjemnie.

Niestety, mimo że lepsza, niż się spodziewałam, powieść jest dość sztampowa a przez to przeładowanie japońskością wyskakującą z każdego kąta, nieco męcząca. Pominęłam tu prawie zupełnie elementy fantastyczne i jakiś zarys mitologii, który autor wprowadził, gdyż w moim odczuciu były to kwestie drugorzędne, a ich wpływ na fabułę znikomy.

W lipcu wychodzi druga część. Nie mogę się doczekać.

____________________

Czyta: Andrzej Ferenc

Wydawca: Fabryka Słów

Długość: 12h 56 min.

Komentarze